środa, 13 czerwca 2018

Dzień, w którym urodził się Piotruś

Niesamowite, że minął już rok od kiedy Piotruś jest z nami. Zleciało bardzo szybko, nawet nie wiem kiedy. Co działo się w tym dniu kiedy się urodził? Co wtedy czułam? Oj nie było idealnie... 

13 czerwca 2017 rano obudziłam się w szpitalnym łóżku i praktycznie od razu pielegniarki kazały mi przygotowywać się do cesarskiego cięcia. Wpadałam w lekki stres bo Patryka jeszcze nie było, a mnie chcieli już wywozić na blok operacyjny. W ostatniej chwili jednak dotarł i czekał na nasze maleństwo. Wchodząc na blok operacyjny płakałam. Sama nie wiem czy ze szczęścia, strachu, czy stresu. Ta cesarka była gorsza niż pierwsza. Gdy wyciągali ze mnie Piotrusia tak mocno nacisnęli mi na klatkę piersiową  że miałam wrażenie, że połamali mi żebra. Nie mogłam złapać oddechu, miałam wrażenie  że zaraz się uduszę. Do oczu znowu napłynęły mi łzy, tym razem były to łzy rozpaczy i strachu. Czy ja umieram? Pomimo znieczulenia, ból żeber był strasznie mocny i przeszywający. Ale zaraz po tym bólu usłyszałam płacz dziecka- mojego dziecka. 



Od tamtej pory czas zaczął mi się straszliwie dłużyć. Szyli mnie, a w tym czasie pokazali mi Piotrusia dosłownie na dwie sekundy i zabrali go z sali operacyjnej. Miałam wrażenie, że leżę tam godzinami, w końcu jednak zabrali mnie z powrotem na oddział. 
Czekał na mnie Patryk, ale dziecka nie było. Dopiero za chwilę przyszła do nas pielęgniarka i powiedziała: "może Pan iść i wziąć swoje dziecko".



Patryk przywiózł Piotrusia w tej takiej śmiesznej wanience na kółkach i podał mi go. Nie do opisania jest radość i miłość jaką czuje się w tym momencie. Zrozumieć to chyba może tylko druga matka. 
Niestety przez pierwszą dobę nie chcieli mi pozwolić wstać z łóżka, więc synka przynosili mi tylko na karmienie, choć i tak wiem, że musieli go dokarmiać mlekiem modyfikowanym, bo w nocy nie przynieśli mi go wcale. Oczywiście nikt się do tego nie przyznał, ani nie spytał o zdanie, ale nie miałam wtedy ochoty ani siły robić im awantury. 
Z samego rana następnego dnia powiedziałam pielęgniarce, że ja wstaje i nie będę słuchać tego, że mam leżeć, no bo ile można. Złapała mnie za rękę i pomogła usiąść. Ból nie do zniesienia, ale zacisnęłam zęby, bo wiedziałam  że inaczej nie oddadzą mi mojego dziecka. Gdy tylko pokazałam położnej jak pięknie dreptam zagięta w pół przywiozła mi w końcu moje maleństwo.



Piotruś był najgrzeczniejszym dzieckiem na oddziale. Cały czas spał i jadł i nic więcej. Nie płakał prawie wcale. Podczas gdy inne matki nie wiedziały co zrobić, aby uspokoić swoje bobasy, ja spacerowałam sobie po oddziale, popijałam herbatę lub po prostu spałam. Dopiero piątego dnia wypuścili nas do domu. Na prawdę nie wiem po jaką cholerę nas tam tyle trzymali. Ale to wszystko było już nie ważne, bo właśnie zaczynała się reszta naszego wspaniałego życia- teraz już we czwórkę :) 



Spodziewajcie się niebawem kolejnego wpisu o tym jak wyglądał pierwszy rok życia Piotrusia.

3 komentarze:

  1. O rany... Faktycznie szybko zleciał ten rok Pamiętam pierwszy rok z moją córeczką. Był niesamowicie intensywny i chyba trochę stresujący ale też wypełniony miłością, czułością i bliskością która już nie wróci.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To przykre, że chcemy zeby dzieci szybko dorosły, a jednocześnie chcielibyśmy żeby cały czas pozostały dziećmi. Nie da się tak niestety.

      Usuń
  2. Prowadzisz świetnie bloga. Jest ciekawy i bardzo chętnie się tutaj wraca. Ja polecam też https://wetalk.pl/blog/jak-sobie-poradzic-po-rozstaniu/ tutaj sa tematy związane z psychologią. Może to kogoś zainteresuje. Poczytajcie w wolnej chwili.

    OdpowiedzUsuń